Szymon w nagrodę otrzymuje obietnicę prymatu, zostaje nazwany Skałą (Petrus) i „błogosławionym”, czyli szczęśliwym. Jest to dość istotne z naszej perspektywy – szukających sensu, spełnienia i szczęścia. Często dzieje się to po omacku. Towarzyszy nam niewiara, że Bóg naprawdę może zaspokoić najgłębsze ludzkie pragnienia! Stąd dystans. Łatwo jest pozostać na poziomie sondaży dotyczących Jezusa (Kościoła, Papieża, biskupów) i zidentyfikować się z którąś z popularnych odpowiedzi, zakotwiczyć w tradycji – trudniej zostawić wszystko i pójść za Chrystusem, wejść w logikę Jego myślenia, przyjąć mądrość krzyża. Sama deklaracja to dziś stanowczo za mało. Podobnie jak wielość ludzkich wysiłków, mających na celu zgłębienie Tajemnicy – są w stanie doprowadzić do jej wrót, ale nie pozwalają ich przekroczyć. Potrzebna jest jeszcze łaska.
Niewiele rozumieją z chrześcijaństwa ci, którzy pojmują je jako szereg podjętych (magicznych?) czynności. Uważający, że poprawne wykonanie gestów, wypowiedzenie odpowiedniej ilości słów modlitw wystarczy. Niedbający o stałą, uświęcającą obecność łaski w sobie, jak ognia unikający konfesjonału. Spoglądający na procesję komunijną podczas Eucharystii jako rzeczywistość obcą dla siebie i totalnie niedostępną. Efektem jest duchowe zatrzymanie, pozostanie na poziomie „opinii o Jezusie”. Może stąd się bierze słabość wspólnoty wierzących i tak łatwo akceptowane dezercje – przecież osądy, wedle kryteriów relatywizmu, można dowolnie zmieniać! Tam, gdzie nie ma osobistego spotkania, wejścia w głęboką relację z Jezusem, pozostaną tylko domniemania i tęsknota za prawdziwym życiem.