Ojcowie KapucyniParafia WniebowstąpieniaParafia Matki Bożej Nieustającej PomocyParafia Św. AnnyStrona Główna
Niedzielne Msze Święte
Parafia Matki Bożej

700, 900, 1030, 1200,
1315, 1800

Parafia Wniebowstąpienia

730, 1030, 1200, 1700

W Brzezinach - godz. 900

 

Czytania na dziś
 
Dajcie żyć
14-12-2020 08:12 • Ks. Stanisław Rząsa

Dajcie żyć!

O tle przetaczających się przez Polskę ulicznych protestów i perspektywach dla Kościoła w kryzysie mówi ks. Wojciech Węgrzyniak.

Marcin Jakimowicz: Jak Ksiądz reagował, gdy niektóre katolickie portale pisały o „piekle kobiet”, że to „rewolucja czułości”?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: Zdumieniem. Domyślam się intencji tych, którzy to pisali: zapewne chcieli zaznaczyć, że Kościół nie jest jedynie po „drugiej stronie barykady”. Ale, mówiąc uczciwie, „rewolucji czułości” nie przeprowadza się w tak agresywny sposób, pod tak wulgarnymi sztandarami. To nie miało nic wspólnego z jakąkolwiek czułością, nie przypominało rewolucji Solidarności. Co ciekawe, portale starające się zrozumieć motywacje i gniew protestujących w ogóle nie starają się zrozumieć tych, którzy bronili kościołów, Młodzieży Wszechpolskiej, uczestników Marszu Niepodległości. A to byłoby intelektualnie uczciwe. Podobnie jak uczciwe byłoby nieusprawiedliwianie tych, którzy wyszli na ulice w czasie zbierającej żniwo pandemii (właśnie wracam z rodzinnego pogrzebu). Górę wzięły polityczne preferencje. Bo my jesteśmy podzieleni nie tyle z powodu Ewangelii, ile z powodu polityki.

Możemy się jeszcze spotkać?

Tak. Gdy opadną emocje. I zaczniemy rozmowę na argumenty. Nie różnimy się bardziej niż różnią się chrześcijaństwo i judaizm czy islam, a przecież organizowane są spotkania międzyreligijne, trwa dialog uwzględniający naszą różnorodność. Zawsze można się spotkać. Warunek? Intencja: „Chcę cię wysłuchać”.

W gęstwinie emocji nie działały zasady logiki i argumentów.

I to bolało mnie najbardziej. Wygrywa ten, kto głośniej krzyczy. Trzeba przeczekać (wiem, jakie to trudne, gdy gotuje się w nas krew), nie reagować agresją, nie iść na zwarcie. Wbrew temu, co się nam zarzuca, myślę, że Kościół w Polsce jest bardziej ewangeliczny, niż się powszechnie sądzi. Przecież generalnie na wulgarność nie odpowiadaliśmy tym samym, na malowanie kościołów nie odpowiadamy malowaniem domów protestujących, nie stosowaliśmy taktyki „oko za oko”. To wynikało w dużej mierze z ewangelicznego ducha. Patrzę na zadymy na ulicach miast w innych krajach i myślę, że my naprawdę jesteśmy „ewangelicznie grzeczni”.

Gdzie Ksiądz był, gdy tłum na ulicach krzyczał warczące słowa?

W domu, zatrzymany na dwa tygodnie przez COVID. Trochę usłyszałem przez okno. Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałem na ulicach Krakowa tak głośnych okrzyków: „Jezus jest Panem”. (śmiech) A poważnie: przypominałem sobie inny krzyk, gdy w czasie ŚDM-u tłum skandował inne hasła. Głośniej i dłużej.

Dlaczego protestujący ruszyli pod kościoły, a nie pod siedziby PiS-u?

Tam też byli. Pod kościoły ruszyli z dwóch względów: skoro Kościół jest za całkowitym zakazem aborcji, to – myśleli – na pewno dogadał się z PiS-em, by przeforsować orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Taka była narracja. Nieprawdziwa, bo Kościół nie ingerował w ten werdykt, a jego nauczanie na temat ochrony życia znane jest od dawna. Jest też poziom duchowy. Nie chcę osądzać i egzorcyzmować demonstrujących, ale przecież jeżeli przyjmiemy, że może działać w człowieku zły duch, to jasne jest, że będzie on reagował agresją na tych, którzy głoszą coś przeciwnego. To przedziwne, jak wielu mężczyzn dopuszczających się zdrady, oskarża o złe rzeczy swoją żonę. „Zrobiłem to przez nią” – usprawiedliwiają się, starając się zagłuszyć wyrzuty sumienia. Cokolwiek by postanowił Trybunał, uchwalił parlament, Kościół zawsze będzie stał na straży obrony życia bezbronnych. To może ludzi wkurzać…

Od kilku dni słyszę o tym, „jak wspaniale czułam się po aborcji”. Do tej pory znałem inną definicję świadectwa…

Setki rozmów i godzin spędzonych w konfesjonale nie pozwalają mi do końca kupować tej pełnej optymizmu narracji. Jeden z biskupów Krakowa powiedział kiedyś, że nie boi się tych, którzy odchodzą z Kościoła, ale tych, którzy mówią, że są wówczas szczęśliwi. Nie trzeba tych słów ignorować, ale przeczekać, pamiętając, że to może być etap. Nie można „kasować” syna marnotrawnego na etapie trwonienia pieniędzy i jego deklaracji: „To najlepsza decyzja w życiu! Jestem szczęśliwy. Wreszcie usamodzielniłem się i uniezależniłem od ojca!”.

Trzeba przeczekać do etapu pustego koryta?

W ogóle trzeba to przeczekać, pamiętając, że to etap. Trwoniąc pieniądze, miał prawo czuć się szczęśliwy. Po „pustym korycie” może wrócić do stęsknionego ojca, ale nie musi! Ma wybór. Naszym zadaniem jest mówienie ludziom, że aborcja nie jest zła, „bo tak naucza Kościół”, ale dlatego, że – jak pisał ks. Józef Tischner w „Nieszczęsnym darze wolności” – ostatecznie chodzi w niej o to, że „nie chcemy człowieka”; co więcej, że nie chcemy „bliźniego”. Świadomość, że śmierć ponosi dziecko, jest nie do zamazania. Mówienie, że to był „tylko embrion”, niewiele pomoże, bo my podświadomie wiemy, że to jest człowiek, tylko że nie chcemy „takiego człowieka”, nie chcemy „człowieka w tym momencie”. „Wina bierze się nie z tego, że ludzie, którzy popchnęli dziewczynę do aborcji, i dziewczyna, która się na nią zgodziła, nie wiedzieli, co robią” – pisał Tischner. „Oni dobrze wiedzieli, czego i kogo nie chcą: nie chcą dziecka. Wybrali taki moment usunięcia dziecka, który był dla nich najbardziej dogodny, najmniej niebezpieczny”.

Jaki jest sens donoszenia ciąży, jeśli dziecko i tak umrze? – pytają strajkujący.

A jaki jest sens podtrzymywania przy życiu matki, skoro lekarze mówią, że może za miesiąc albo dwa umrzeć? Jest sens? Według mnie jest. Dla wielu nie ma. Żyjemy w dwóch światach wartości. Wielu jest utylitarystami, którzy nie widzą żadnego sensu w tym, że na świecie żyje sobie dziecko z zespołem Downa. Ta wizja uzasadnia pytanie: „Dlaczego go nie zabić?”. A jeśli już, to dlaczego tylko do któregoś tygodnia? A dlaczego nie pozwolić zabić rodzicom dziecka dopiero po urodzeniu, jak już będzie 100 proc. pewności, że jest chore? Przekornie jeszcze dodam: może byłoby lepiej, gdyby mogli to zrobić sami… Nie zwalając odpowiedzialności na lekarza. Zabij sam mamę, która od lat umiera na łóżku, zabij sam niepełnosprawne dziecko. Może to da ci coś do myślenia…

Nie za ostro?

Efekt jest ten sam! Żyjemy w świecie ogromnej obłudy. Zajadając burgera, przekonujemy świat, że „nie robimy zwierzątkom krzywdy”. Megahipokryzja. Ja jestem chłopak ze wsi. Jeśli ktoś u nas, w górach, jadł mięso, to doskonale wiedział, skąd ono pochodzi. Tata musiał zabić świnię, owcę czy kurę. Inaczej nie byłoby obiadu. Może ważne, żebyśmy wiele rzeczy zrobili własnymi rękami… By mieć świadomość, że „ja to zrobiłem”. Nie „oni”! Ja! „Zabieg eutanazji” dokonywany jest w białych rękawiczkach, sterylnie, delikatnie, nikt nie słyszy, a winę można rozłożyć na wiele osób. Jeśli uważasz, że człowiek ma prawo być człowiekiem tylko wówczas, gdy jest użyteczny, to bądź konsekwentny i… Nasz świat aksjologiczny mówi inaczej: każdy człowiek jest człowiekiem. Niezależnie od uzdolnień, stanu zdrowia, zamożności, ilości kończyn (Nick Vujicić!), koloru skóry, orientacji seksualnej i dni życia, które mu zostały… I kto tu kogo wyklucza?

„Kościół psuje nam zabawę!” – słyszałem od młodych…

Wszyscy psują im zabawę: rodzice, bo wymagają odpowiedzialności, nauczyciele, bo każą się uczyć, policja, bo stawia granice, rządy, „system”… Nie da się przeskoczyć etapu naturalnego buntu i burzenia ograniczeń. Ileż razy słyszałem od rodziców (w Polsce i we Włoszech): „Naszemu dziecku nie można niczego zakazać. Modlimy się tylko o to, by przeżyło tych kilka lat, a potem, jak już się wyszaleje i dorośnie, może coś do niego dotrze”.

„Ja też nie wierzę w Boga, w którego nie wierzą ateiści” – pisał kard. Newman. Czy bez łaski wiary można protestującym wyjaśnić tajemnicę Kościoła, który znają jedynie z mediów?

Nie można. Pamiętajmy jednak, że łatwo nam powiedzieć: „Nie mam łaski wiary” i jednocześnie bezkrytycznie przyjmować „na wiarę” diagnozy lekarzy. Czy są one nieomylne? Ks. Jan Kaczkowski po zdiagnozowaniu glejaka miał żyć kilka miesięcy, a żył cztery lata. Spotkałem w życiu około 30 kobiet, które usłyszały, że urodzą chore dzieci, a urodziły zdrowe. Co najmniej raz w roku słyszę taką opowieść. Czy lekarze nie stawiają takich diagnoz zbyt łatwo? A gdyby wyszła ustawa: „Lekarz, który zdiagnozuje dziecko jako chore, a ono urodzi się zdrowe, podlega karze pozbawienia wolności…”. Oj, co by się wówczas działo! Tischner pisze: jeśli nie jesteś pewien, nie podejmuj decyzji. Myśliwy, który widzi ruch w krzakach, ale nie we, czy siedzi tam zwierzę czy człowiek, nie pociąga za spust. Mamy sporo argumentów. Ale i tak będą tacy, którzy będą przeciw. Tak jak są tacy, którzy wierzą, że Ziemia jest płaska i nie ma żadnej pandemii. Mamy w sobie jakąś przekorę, której nie są w stanie rozbroić nawet solidne argumenty, bo u podstaw wszystkiego jest fundamentalne „chcę” albo „nie chcę”. Reszta jest tylko nadbudową.

Furorę w sieci (niedługo zacytuje ją pewnie nawet „Pudelek”) robi intuicja kard. Ratzingera o Kościele przyszłości: małym, uduchowionym, pokornym zaczynie. Tyle że gdy Pan Bóg zaczął tak formować Kościół, wiele osób podnosi lament: „Kryzys!”.

To naturalne, że Bóg oczyszcza Kościół. Ważne, by sól nie zwietrzała, by z tych zawirowań wyszedł Kościół wierny Chrystusowi. Taki jak Chrystus. Kochający nieprzyjaciół. Tylko to się liczy. Może być wyśmiany, opluty, ukrzyżowany, ważne, by był jak Chrystus. Iluż On uczniów tracił po drodze! Pod krzyżem została garstka. Nie traktujmy intuicji kard. Ratzingera jako planu minimum, katastroficznej wizji, że „będzie tylko gorzej”. Znajomy ksiądz z Wiednia, gdy na spotkaniu duszpasterskim zastanawiano się, jak redukować działalność parafii, „bo nadchodzą ciężkie czasy”, powiedział: „A może przyjdzie Duch Święty z taką mocą, że to wszystko odnowi i będzie nas więcej? Czemu ograniczamy działanie Ducha i na siłę chcemy, żeby ludzi było mało?”.

Załamujący ręce nad lichą kondycją XII-wiecznego Kościoła, nie przypuszczali, że niebawem pojawią się na arenie dwaj młodzieńcy: Franciszek i Dominik…

Dokładnie o tym mówię! Skąd wiemy, co nadchodzi? Jasne, mamy prawo diagnozować, prognozować, ale może po tej „garstce pod krzyżem” przyjdzie czas, gdy po jednym jedynym kazaniu Piotra nawrócą się trzy tysiące mężczyzn? Przecież właśnie tak było!•

Ks. Wojciech Węgrzyniak

doktor nauk biblijnych, wykładowca na Papieskim Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, ceniony rekolekcjonista.


© 2009 www.parafia.lubartow.pl